Myślę o oddychającej muzyce. O „Halcyon” Orbitala, z absolutnej klasyki czy, z rzeczy najnowszych, debiutanckim krążku Le Loup. I o tym, co sprawia, że ta muzyka oddycha. Przyłóżcie lusterko do głośnika.
Nie chodzi o sample i dosłowność, ale o coś tak nieuchwytnego jak ten wiatr, co go w bajce eskimoski chłopiec próbował dorwać, a złapał podagrę. Myślę o tym, bo kiedy słucham Chrysanthemum z nowej płyty Kelleya Polara, mimo zloopowanego tam oddechu, lusterko nie zaparowuje. A że to jeden z jaśniejszych momentów krążka, ogarnia mnie obawa o wielki talent Kelleya. Bo przecież, przy debiucie, w jednym rzędzie z Junior Boys stawiałem, sam Prezydent chciał słać gratulacje, ale nie sięgnął. Lesiu, wrzuciłeś list do skrzynki? Jeszcze niedawno zapowiadał, że nowy materiał będzie mroczniejszy. Nie jest mrocznie. Gdzie jest progres? Na krok nie posunął swoich aranżacji, produkcji. Czy w ogóle coś posunął? Już, już byłbym spytał, ale wrażliwość nastoletnich czytelniczek powstrzymuje mnie w ostatniej chwili. Delete. Najgorzej, że te piosenki są po prostu brzydsze niż na debiucie, który roił się od przebojów z cyklu bliskie spotkania trzeciego stopnia Beach Boys, Kraftwerk i Arthura Russela. W kosmosie pana Polara było to możliwe.
To, co różni muzykę genialną od dziesiątek przehajpów, to natychmiastowe i nieokreślone, jakby elektryczne zwarcie zwieracza, jak w tym wierszu, gdzie pan pokazał ciemne nasionka i powiedział „spożyj”. Rzadkie to chwile. A przecież chcemy pisać o wielkich grupach, chcemy o nich czytać, chcemy ich słuchać. Obcowanie z geniuszem dowartościowuje słuchacza. Odkrycie geniuszu podnosi ego krytyka. Zwykłe ambicje sprawiają, że nietrudno popaść w nadmierny zachwyt i dać się złapać w liczne pułapki czekające na recenzenta i każdego amatora muzyki.
Płytę zespołu X, gdy słaba, odrzucamy po jednym przesłuchaniu. Kiedy jest to Radiohead, przy tej samej jakości piosenek, dokonujemy co najmniej pięciu przesłuchań. Ale kiedy dodatkowo jesteśmy zapalonymi fanami grupy, ilość odsłuchów wzrasta od 20 do nieskończoności. Po tylu próbach nietrudno odkryć te niesamowite produkcyjne smaczki, a najoporniejsze melodie stają się urocze i nucalne, tak jak najtoporniejsze dziewczęta zdają się urocze i macalne po siódmym piwie. A przecież i tak każda płyta Radiohead w oczach większości fanów i krytyków zostanie uznana za wielką, kto nie myśli podobnie, ten nie kocha swojej matki. I choć wielu recenzentów ceni sobie niezależność, lubi siąść okrakiem na opinii mas, to ileż można żyć z łatką odszczepieńca? Góra 33 lata.
Sięgnijmy po „Ys” Joanny Newsom. Nie czas na dywagacje, czy był to dobry krążek, chodzi o coś innego. O wyrafinowanie. O złudne często wrażenie, że skomplikowana forma niesie większą wartość. A kiedy stoją za nią jeszcze takie autorytety jak Albini i O’Rourke? Albo, jak w Hercules & Love Affair, paluszki maczają Antony i James Murphy, którego poranne bąki składają się w bity, o których nie śniło się producentom? I jeśli do tego na samym Pitchforku napiszą „doznawać”, to jak ja, biedny żuczek, mam pisać inaczej, myśleć inaczej?
Tymczasem jest taka indie grupa Get Him Eat Him. 2 albumy, 30 piosenek, góra 3 godne odnotowania. Oceny na Pitchforku: 7.4, 7.2. Powiecie, że wszystkim teraz tam tak dają. O, kochani, GHEH mogliby liczyć na dziarskie czwóreczki, ale tak się składa, że gitarzysta zespołu jest również recenzentem Pitchfork. Powiązania koleżeńsko-wódczano-łóżkowe są. Układ istnieje.
A kiedy jeszcze wytwórnia straszy, że za słabe oceny nie da więcej płyt i breloczków? Głęboka postkomuna? Jakże głośno i zabawnie było pod koniec 2005 roku, gdy okazało się, że NME, na prośbę smutnych panów w garniturach z wytwórni, którzy lubią Stinga, a z czadu U2, zmieniło nr 1 w swoim płytowym podsumowaniu z Arcade Fire na Bloc Party. A może inaczej-akurat w tamtym roku nie udało się tego zataić.
Nie jest łatwiej niż na polskim w mechaniaku. Żądamy emerytur pomostowych.
Mika
[felieton ukazał się w kwietniowym numerze magazynu Pulp]
chcialem tylko napisac ze zrabny felieton, kwestia Get Him Eat Him nie była mi zupełnie znana;/ 1, 2, 3, foch na widelca! btw i bardzo dobrze ze blog powstał, bo każdy bloguje, bloga każdy ma;P
OdpowiedzUsuń