W życiu każdego człowieka pojawia się czasem potrzeba epiki. Chce się wtedy więcej, bardziej, mocniej i na większą skalę. Podobnie w muzyce - a to skusi nas czasem symfonia, tudzież opera. Nie inaczej w elektronice. Choć epoka Klausa Schulze, czy też monumentalych, konceptualnych utworów art-rockowych przeszła już trochę do lamusa, a transowe jazdy nie mają dziś tylu fanów, wciąż niezaprzeczalną przyjemnością jest oddanie się parunastominutowym odlotom, czy to w domowym zaciszu przy słuchawkach, czy też w halopodobnym klubie. Tak więc dzisiejsza edycja kuchni poświęcona będzie takim (nie krótszym niż 11 minut) kawałkom, które nie chcą, żeby je szybko miksować i które wciągają do swojego świata, proponując długą podróż w głąb muzyki.
Żeby delikatnie wejść w temat, proponuję jedną stronę nowej, świetnej epki Spencera Parkera "The Dreamer" - utwór "The Improvised Minotaur". Ten jazzujący w swoim pianinku kawałek ma bardzo wciągający charakter. Wszyscy fani Keitha Jarretta będą dobrze wiedzieć o co chodzi - lewa ręka wygrywa hipnotyczny pasaż, prawa improwizuje w tonacji. Do tego mruczący pianista i elegancka perkusja, co razem tworzy dosyć odlotowy efekt - ciężko jest wydostać się z spod jarzma tej motoryki, choć nie boli to w głowę jak Detroit.
Martinez, weteran w dziedzinie mocnego, hipnotycznego grania, na płycie "Momomowha" prezentuje w tytułowym kawałku wariację na temat prostego sampla wokalnego, który wije się przez większość utworu i nadaje mu bardzo afrykańskiego, rytualnego posmaku. Czyżby tribal house wracał? W takim wydaniu nabiera z pewnością dużego uroku. Tańce przy ognisku i swoisty szamanizm świetnie łączą się tu z lekko kwaśnymi akcentami. W ten sposób wracamy do czarnych korzeni tej muzyki, choć szaleństwo i rozmach Martineza są z pewnością w tym utworze bliskie przekroczenia granicy wytrzymałości. Twardzi technomaniacy pieją jednak z zachwytu.
Italoboyz nie przestają eksperymentować. Ich ostatnich kilka wydawnictw to radykalne próby zredefiniowania granic techno w kontekście jazzu, muzyki konkretnej i klasycznego amerykańskiego minimalizmu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W "Portucais" Italoboyz bawią się, na modłę Steve'a Reicha, ludzkim głosem. Fragment rozmowy jest tu pocięty na zasadzie kolażu taśmowego, a w tle rozwija się oddzielna historia melodyczna. Techno przeplata się z eksperymentem. Trudno powiedzieć czy taka muyzka trafi na parkiety, ale co bardziej kreatywni dje już umieszczają ten utwór na swoich set listach...
W ramach odpoczynku po tych ekscesach proponuję Guillaume & The Coutu Dumonts w utworze "Les Gans", zremiksowanym tu przez Audio Werner. Wprowadza on nutę chilloutu: snujący się saksofon i niespieszne tempo nie zmuszają do niczego, ciągną się gdzieś w nieznanym kierunku, pozwalając nam swobodnie dryfować i marzyć. To muzyka tła, zapodana z wielką gracją, wyczuciem i ładnie okraszona lekko hawajską perkusją.
Pozdrawiam!
Broda
20 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nim cokolwiek napiszesz, pomyśl o swojej matce. Czy byłaby dumna?