5 sierpnia 2008
SO 90s
Tak, jak pokolenie 30latków kochało się w latach 80tych, tak my kochamy lata 90te. Potwierdza się stara zasada, że najbardziej rusza nas to co kojarzy się z młodością, dzieciństwem i okresem dojrzewania. Pierwsze kolonie, pierwsze szkolne dyskoteki i nieudolne macanki przy balladach Metalliki. Szalony bauns do 2 Unlimited i kolega dj, który puszczał muzykę z kaset. Możemy lubić Eurtyhmics, ale dopiero przy Dr.Albanie dostajemy gęsiej skórki. Ostatnie 2 lata w muzyce klubowej przynoszą nam totalny rewival zeszłej dekady. Najpierw jakieś próby z nu-ravem, oscylowanie pomiędzy bitem a gitarą, później zachłyśnięcie miami bass i rapem a teraz piano staby i syreny. Śledząc blogosferę dostrzegam coraz częstsze tendencje do sięgania po stare, wypróbowane motywy, które prawie 20 lat temu zrobiły niemałe zamieszanie w muzyce i kulturze. Nu rave ściągnął pedalskie ciuszki, zmył makijaż i znowu jest starym, dobrym, spoconym rave’m.
Tak, jak jeszcze pół roku temu powrót Utah Saints wydawał mi się dosyć czerstwym pomysłem, tak teraz uważam, że był to strzał w dziesiątkę. Inspiracje tymi prorokami acid-house’u słyszę dziś w Ed Banger, słyszę to w Institubes i Cheap Thrills. Muzyka klubowa znowu nabiera monumentalności i przestrzenności, tracąc przy tym dołujące bangerowe nuty i przesterowane basy. Liczy się harmonia, melodia i kompozycja. Oprócz inspiracji wspomnianym wyżej acid housem i eurodance powracają „anthemy” w stylu wczesnego Prodigy czy naiwność i dziecięcość New Kid On The Block. Wszystko pachnące świeżo wydrukowanym Bravo, rocznik 1997.
To co ostatnio przyprawia parkietową publikę o histerię to piano stab, czyli charakterystyczne pianinko - 3 nuty na krzyż i tyle radości. Wtedy byliśmy za młodzi, ale dzisiaj mamy własne „odmienne stany świadomości”. Patetyzm tego chwytu może mierzić, ale trzeba naprawdę sobie uświadomić, że impreza to bardzo poważna sprawa i nie ma tu miejsca na niedopowiedzenia. Klaxonsi to był żart, prawdziwy powrót Haciendy mamy teraz. Chcecie dowodów? Oto dowody z ostatniego półrocza…
Surkin – White Knight Two
Surkin, czyli Institubes „at it’s best”. Zrobił najlepszy stab od czasu “Inside Out” Culture Beat. Być może to oburzające porównanie dla wielu elektro purystów, natomiast prawda jest taka, że do tych wszystkich smyków i damskiego wokalu brakuje tylko wielkiego rymującego murzyna.
NROTB – Take Me Upp
Potężny numer, który nadaje się bardziej do wielkich hal niż małych klubów. Z bangerowego klimatu na początku, kawałek przenosi się się nagle gdzieś do roku 92 z wzruszającym „Come on, take me upp…”. NROTB (New Rave On The Block) niestety na razie grają tylko w Kanadzie i Stanach, ale miejmy nadzieję, że opuszczą kiedyś rodzimy kontynent.
Fake Blood – Mars
Fake Blood czyli anonimowy producent-zagadka. Nikt nie wie kim jest, chociaż wszyscy się domyślają. Nigdy nie byłam fanką jego agresywnego grania (chociaż z punktu widzenia rzemiosła jest bezbłędny), ale po usłyszeniu „Mars” długo nie mogłam się pozbierać. Bardzo chciałabym wiedzieć jak generuje się takie dźwięki. Poza tym pomysł złożenia utworu z dwóch części – pięknego, melodyjnego piano i wściekle połamanego bitu połączonego z super głębokim basem, jest sam w sobie genialny. Do odsłuchania na www.myspace.com/welovefakeblood.
Przykładów byłoby więcej, ale mam paskudną cechę typowego dja – nie lubię się dzielić muzyką, którą kocham. Natomiast wszystkie powyższe możecie legalnie znaleźć na hungryhungrymodels.blogspot.com. Życzę rave’owych wakacji, nie oszczędzajcie się.
5yl.
(Artykuł ukazał się w wakacyjnym wydaniu magazynu Pulp)
Etykiety:
90's,
fake blood,
surkin
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nim cokolwiek napiszesz, pomyśl o swojej matce. Czy byłaby dumna?